Wysłany: 27 Maj 2009, 07:01 Trzy najlepsze finały LM
jakie są wedlug Was trzy najlepsze finały LM ?
1.Liverpool FC- AC Milan 3-3 po dogrywce , karne 3-3 (2005)
Finał 50. edycji Pucharu Mistrzów okazał się godny pięknego jubileuszu. Było tam w Stambule wszystko, a przede... wszystkim był polski bramkarz Liverpoolu – Jerzy Dudek. Długo wchodzący w mecz, jeszcze się z kolegami nie zdążył obejrzeć, a Milan do przerwy prowadził 3:0.
Najpierw do siatki Dudka trafił weteran Paolo Maldini, a potem dwukrotnie Argentyńczyk Hernan Crespo. Jeśli podczas przerwy myślał, że zostanie bohaterem Mediolanu i całej Italii, mocno się pomylił...
W ciągu zaledwie siedmiu minut, między 54. a 60., Liverpool odrobił straty. „Główka” Stevena Gerrrada, celny strzał Czecha Vladimira Šmicera i dobitka własnego karnego przez Hiszpana Xabiego Alonso sprawiły, że finał A.D. 2005 zaczynał się od nowa.
„Milaniści” byli lekko szokowani, ale nie zamierzali się poddawać. Zresztą jeszcze przed trafieniem Gerrarda mogło być 4:0, jednak Dudek kapitalnie obronił rzut wolny. I od tamtej pory był już bezbłędny. Tuż przed końcem dogrywki znowu pokazał fantastyczną interwencję – przy rzucie wolnym i jeszcze lepsza przy dobitce Ukraińca Andrija Szewczenki z dwóch metrów.
Rzuty karne. Tu już nawet tak wielcy trenerzy jak Carlos Ancelotti (Milan) i Hiszpan Rafael Benitez (LFC) wiele wymyślić nie mogą. Mogą co najwyżej manewrować kolejnością strzelających. Ale tu w głównej roli wystąpił... broniący.
Jerzy Dudek niesamowitym tańcem na linii bramkowej deprymował jednego rywala po drugim. Brazylijczyk Serginho przestrzelił, Andrea Pirlo nie strzelił, bo Dudek obronił, z tego samego powodu nie trafił Szewczenko.
Szal radości, Liverpool tonie w szczęściu, a Dudek w objęciach kolegów. Pamiętacie to, jak sądzę, doskonale. Postały z tego książki i filmy. Bo spektakl był fantastyczny. Nigdy wcześniej ani później polski piłkarz nie był tak bardzo bardzo na ustach całego świata, jak wtedy.
2.Benfica Lizbona-Real Madryt 5:3 (1962)
Do przerwy 3:2 prowadził Real, po trzech trafieniach Ferenca Puskasa. Szczególnie efektowny był jego pierwszy gol. Kiedy Alfredo Di Stefano sprytnie zagrywał do hiszpańskiego Węgra, albo – jak kto woli – węgierskiego Hiszpana, ten miał przed sobą tylko bramkarza Benfiki – Costę Pereirę. Spalony? Skądże!
Bo „Galopujący Major” stał wtedy na własnej połowie, tak mocno wtedy zaatakowali lizbończycy. „Galopujący Major” to przydomek Puskasa z czasów gry w wojskowym Honvedzie Budapeszt. No i pogalopował z piłką przez pól boiska, nie dając szans Pereirze.
Jednak po zmianie stron amunicja Realu się wyczerpała, za to trzy bramki zdobyła Benfica, dwie ostatnie po strzałach świetnie usposobionego Eusebio, który miał wtedy zaledwie 20 lat.
Mecz stulecia – to był nazajutrz standardowy tytuł do opisu wydarzeń na stadionie w Amsterdamie. Puskas i jego koledzy z Realu musieli się pogodzić z porażką, natomiast nie posiadał się z radości inny Węgier – trener Benfiki, Bela Guttmann.
Niejedna i niejeden się zapewne zdziwi, ale dla Benfiki triumf z 2 maja 1962 był ostatnim na arenie międzynarodowej.
3.Manchester United – Bayern Monachium 2:1 (1999)
Futbol bywa szalony, futbol bywa bezlitosny. Te maksymy znalazły potwierdzenie w przedostatnim finale XX wieku, na barcelońskim Camp Nou. Bayern rozgrywał znakomity mecz, momentami przewagę miał wręcz miażdżącą. Już w 6. minucie Mario Basler zdobył bramkę, z rzutu wolnego. A potem – koncert Bawarczyków i okazja za okazją. Mehmet Scholl trafił w słupek, Carsten Jancker – w poprzeczkę. Jest jeszcze jedna maksyma: niewykorzystane okazje mszczą się. Czy pamiętał o tym Ottmar Hitzfeld, trener monachijczyków, kiedy na dziesięć minut przed końcem wycofywał doświadczonego Lothara Matthaeusa, by ten – zamiast dalej podtrzymywać spokój na boisku – mógł się... spokojnie sposobić do dekoracji?
A potem jeszcze, wciąż przy wyniku 1:0, zszedł Basler, drugi w Bayernie człowiek z charyzmą. Jedyne, co można piłkarzom i szkoleniowcom tego zespołu zarzucić, to właśnie nadmierne rozluźnienie w sytuacji, kiedy – niezależnie od stopnia tak zwanej przewagi optycznej – prowadzi się tylko jedną bramką. Bo przecież: „futbol to gra przypadków”, więc wszystko zdarzyć się może.
No i się zdarzyło. W ciągu niespełna dwóch minut, kiedy stoper sędziego odmierzył już 90 minut, piłkarze z Manchesteru stan 0:1 zmienili na 2:1. I nie ma za co specjalnie winić defensorów Bayernu, czy bramkarza Olivera Kahna, ani też rozpływać się w zachwytach nad szczęśliwymi strzelcami – Teddym Sheringhamem i Norwegiem Ole Gunnarem Solskjaerem. Po prostu w trakcie meczu wykonuje się dziesiątki rzutów rożnych i nic z tego nie wynika, a tu nastąpiły dwa, jeden za drugim, potworne zamieszanie, decydowały milimetry i wspomniana przypadkowość. Nie były to jakoś koronkowo wypracowane gole, za to takie, by wszystko wywrócić do góry nogami.
A potem dorabia się do tego ideologię, jaki to geniusz ten Alex Ferguson, szkoleniowiec MU, że w końcówce wprowadził właśnie Sheringhama i Solskjaera... Geniuszem z pewnością jest, ale akurat nie z tego powodu. Bo przecież musiał coś zrobić, kiedy jego podopieczni przez długie minuty razili bezradnością. Chwała im, że do końca nie kapitulowali, ale przecież żaden zawodowiec przy stanie 0:1 się nie poddaje. Bo... wszystko zdarzyć się może.
Co by jednak nie marudzić, mecz był to niesamowity. Diametralne odwrócenie ról, jedni z nieba do piekła, drudzy odwrotnie – kibice to uwielbiają. Dlatego właśnie futbol jest piękny.
Na razie powiem o jednym finale. Jak przypomne sobie inne ktore ogladalem to dopisze.
Oczywiście na pierwszym miejscu jest finał Liverpool- Milan w 2005. Magiczna noc podczas ktorej zdarzył sie cud. Takim mianem jest określany ten finał. Pamietam to jak dziś. Łzy rozpaczy na poczatku mialem a pozniej euforia. Pamietam ze do połowy mialem zakrytą twarz koszulką, a to co potem sie działo to jest nie do opisania. Ten mecz pokazał całe piękna piłki nożnej. Przede wszystkim pokazał siłę drużyny, ducha walki. Sam trener Liverpoolu powiedział w przerwie meczu zeby piłkarze wyszli i zrobili to dla kibiców. Bo to co zrobili kibice to cos pieknego. Sam Gerrard powiedzial ze siedząc w szatni słuchali jak kibice śpiewają ich hymn ale to bylo wykonanie inne od wszystkich. Magiczne. Słyszeli tez świętujący milan ktory juz cieszył sie ze wygrali puchar. Wyszli i doprowadzili do remisu i wygranej w karnych. Postawa kapitana byla kapitalna. Serce drużyny. Nie ma lepszego. Najlepszy mecz w historii. Nie bylo i szybko nie bedzie podobnego.
_________________ W chwili, gdy poczujesz w sercu miłość i doświadczysz jej głębi, odkryjesz, że dla Ciebie świat już nie jest taki sam, jak był do tej pory
Z tych co widziałem, to podobały mi się
Barcelony z Arsenalem, bo był to mimo wszystko ciekawy mecz, dramaturgia do końca, wiele akcji, ładna końcówka.
Milanu z Liverpoolem, mimo iż byłem za Milanem i troche zwątpiłem w futbol przy stanie 3:3, to show nawet mógł się podobać. Było sporo akcji, goli, dobra dogrywka i karne.
Trzeci to ciężko wybrać, bo widziałem tylko 9 finałów i mogę zdecydowanie stwierdzić, że w Pucharze UEFA było o wiele więcej emocji. Ale dla zasady to może Real - Bayer, za ładną bramkę i świetną grę Bayeru jak próbowali wyrównać
Awaryjnie jak ktoś z Was nie obejrzy na zywo meczu to podrzucam Wam te stronke - https://skrotymeczow.pl/ . Ja czasem ogladam tak skroty i fajne robią, takie z najważniejszymi momentami.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.