Forum ogólnotematyczne - Popiszmy.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 


Poprzedni temat «» Następny temat
Ciekawe książki
Autor Wiadomość
Deptak77 

Dołączył: 16 Lip 2019
Posty: 331
Wysłany: 6 Sierpień 2019, 08:06   Ciekawe książki

Jakie ciekawe książki wpadły wam ostatnio w ręce? Proszę o podawanie tytułów i krótki komentarz emocjonalny :)
 
 
ksenia 

Dołączył: 27 Paź 2010
Posty: 73
Wysłany: 9 Sierpień 2019, 09:27   

Kilka naprawdę ciekawych tytułów, patrzcie tutaj - https://virtualo.pl/blog/recenzenci-przejmuja-blog-virtualo-w221/ Tzn. ja lubię takie typowo życiowe, konkretne pozycje. Na pewno polecam - Ludzie. Krótka historia jak spieprzyliśmy wszystko. Jest znakomita. Może i trochę prowokacyjny tytuł, ale jasno on pokazuje, o co w tym wszystkim chodzi i co się dzieje na świecie. A wcale nie dzieje się tak, jak powinno.
 
 
Zeja 

Dołączyła: 22 Kwi 2019
Posty: 80
Wysłany: 12 Sierpień 2019, 23:04   

A może coś ze współczesnej historii? Moim zdaniem tytuł zdecydowanie godny uwagi https://wydawnictwodialog.pl/fabryka-terrorystow--ludobojstwo-jezydow--tajemnice-panstwa-islamskiego-,133,2313.html "Fabryka terrorystów. Ludobójstwo Jezydów. Tajemnice Państwa Islamskiego."
 
 
aga 


Dołączyła: 18 Sie 2016
Posty: 31
Wysłany: 4 Wrzesień 2019, 09:06   

Ja ostatnio właśnie parę dni temu skończyłam czytać https://www.legimi.pl/ebook-siedem-smierci-evelyn-hardcastle-stuart-turton,b345320.html - świetna książka. Trochę skomplikowana, ale zakończenie zbiło mnie z nóg. Bardzo mi się podobała. Jestem miłośniczką thillerów, czytam ich dużo. Ale to nie był zwyczajny thiller, to było coś innego, coś z czym do tej pory się nie spotkałam. Jeżeli lubicie takie gatunki, intrygi i sekrety to polecam:)
 
 
Tymek 

Wiek: 36
Dołączył: 03 Lip 2019
Posty: 16
Wysłany: 2 Październik 2019, 11:13   

JA uwielbiam fantastykę! Czytaliście może zakon drzewa pomarańczy? Bo zastanawiam się nad zakupem tylko nie wiem czy warto..
_________________
[Sygnaturka dostępna od 25 postów]
 
 
Quatl 

Dołączył: 30 Paź 2023
Posty: 1
Wysłany: 30 Październik 2023, 11:39   

Kontrowersje wokół jestestw: kazachscy teriolodzy lub charaktery bułgarskiemu
(Na podstawie oględzin stwierdzono, że ebook jest wynikiem trwajacej jakiś czas "chorobliwej ambicji" i użyto skarcenia informacyjnego.)
12.2013
Dobrze abyście wiedzieli, iż za moje wyprawy do Azji
Środkowej i Europy płacono mi. Szczególnie zaś za te
wyprawy do Azji Środkowej otrzymywałem godziwą
zapłatę. Toteż podczas, gdy inne wyprawy miały raczej
charakter ogólny i krótkotrwały, te przyczynki
organizowane przez Albuna miały w Turkmenii czy Kirgizji
wysokie znamiona priorytetu. Byłem sygnowany jako
najwyższy dygnitarz z ramienia wojska lub sił specjalnych
wręcz.
Wyjazdy po wyspach lub w Afryce, czy nawet te do
Ameryki Południowej były zazwyczaj krótkotrwałe, a gdy
trwały dłużej zanosiło się na nic nie robienie. Toteż jak
każdy człowiek jestem zdolny tylko to tego, aby móc
wykonywać te zadania, które zostały mi zlecone i
naturalnie troszczyłem się tylko o siebie. Zlecano mi
właśnie zadania w Azji Środkowej. W innych regionach
sam je sobie zlecałem z racji wpisu mojego do życiorysu,
którego dokonywał Biały Tołstoj. Wygląda na to, iż
czekało mnie kolejne dłuższe zlecenie w krainie prawie
azjatyckiej przy granicy europejskiej szukałem plamistego
płaza, który pluł zawzięcie i nigdy nie było mu dość.
Zbierałem i gromadziłem także dane dla Albuna w
sprawie nocnego drapieżnika.
Szukałem wówczas odchodów, aby nie tylko poznać
ekologię i zagęszczenie tego spiskowego ssaka, ale i

139

również dojść do jego legowiska, aby móc na niego tam
doczekać świtu, gdy przybędzie po nocnych polowaniach.
Musicie wiedzieć, iż doczekałem się tego zwierza jakże
ohydnego o paszczy, której nie zapomnę. Był to jakiś ze
znanym wam z pewnością dużych kotów lub nawet chyba
mniejszy od nich ssak podobny do rosomaka. Dzisiaj nie
przypomnę sobie dokładnie tych wydarzeń, ale miały one
u mnie skutek zaskakujący. Nie czekając na nikogo
pognałem przed siebie aby zapowiedzieć, iż zwierzę to
odkryłem. Przybiegło ze mną dwóch mięczaków, czyli
ludzi strasznie bojaźliwych. Nic nie znaleźliśmy. Także i
później trudno nam był ujrzeć tego ssaka. Tylko tropy
widzieliśmy, nic poza tym.
Wyruszyliśmy konno obaj z Josephem na mołodawskie
pola nieopodal Kiszyniowa. Aby i tam zdobyć cenne
informacje. Zastaliśmy nad jednej z łąk na wzgórzach
znanego nam demonicznego Dr. Upisza, wystraszonego
jakby zobaczył niemieszkańca. Dał nam znać o swoich
wyprawach badawczych. Prowadził dochodzenia na
mołdawskiej ziemi. Zachowywał się dziwnie. Musieliśmy
naciąć jego skórę w kilku miejscach. Poprosił nas o to,
ponieważ spuszczał sobie krew dla lepszego
samopoczucia. Szykował się do wyjazdu nad rosyjskie
zakazane ziemie oraz nad ogrody ałyczy. Nie wyjawił
nam niestety miejsc tych dokładnie.
Po drodze naszej zauważyliśmy także zawziętego
Natana. Pytaliśmy się cóż robi sam pośród zielonych
wzgórz mołdawskich wieczorową porą. Nie miał wiele do
powiedzenia. Ale opowiedział nam historię. Mieszkał tam
od przeszło 20 lat.
- Czym się tu żywisz?
- Zobacz w tył.

140

I zauważyłem zwierzę, które nazywał drapieżnikiem.
Jedną nogę i łapę przednią miał podniesioną.

- Poluję z tym zwierzęciem. Popatrz do przodu-
powiedział

Odwróciłem się i wówczas zostałem uderzony jakimś
ciężkim przedmiotem.
- Ocknąłem się nad rzeką, gdzie pływały duże szkaradne
węże. Nie miałem czasu się namyślać wskoczyłem tam i
pognałem za nimi. Wtem ni stąd ni zowąd pojawił się
Cohen.
Dostałem od niego po łbie. Trwała szamotanina.
Odwróciłem wnet głowę, ale jego już nie było. Czy on tam
w ogóle się pojawił? A może były to moje jakże
niedorozwinięte przypuszczenia?
Zamieszkałem w centrum dochodzeniowym niedaleko
od północnej Mołdawii. Zapisywałem niezwykłe moje
przygody na mołdawskiej ziemi. Pognałem na szczere
pola na wzgórza Uivenc, były zrobić zeznania na tematy
niepewne. Słyszałem, iż dręczono tam ludzi jakimś
nietypowym zjawiskiem. Dziwne odchody znajdowano
wszędzie niemal, na dachach domów, w izdebkach, w
podpiwniczeniach. Nieomal wszędzie. Doszliśmy do
wniosku, iż jakiś wielce tajemniczy ssak musiał
dokonywać tych istnie nieprawdopodobnych problemów.
Napotkaliśmy wielce Natana w dolinie, w której
prowadził wraz ze swoim wielkim szmacianym plecakiem
obserwacje fauny wszelakiej. By również nie tylko
naturalistą, ale i obieżyświatem. Nie dowierzał, jednakże
naszym zeznaniom. Ostawiliśmy go, ponieważ nam nie
wierzył. Dlaczego? Był tylko niedowiarkiem. Wnet jednak
nas dogonił i przyznał się, iż słyszał o zjawiskach
tajemniczych na ziemi mołdawskiej. Ale wyraźnie chwytał
się za kark co świadczyło o tym, iż nie mówił prawdy lub
141

był bardzo zdenerwowany. Okazało się bardzo to dla
niego niewygodne. Postanowiliśmy oczywiście
dowiedzieć się, czy w rzeczywistości to co będzie mówił
ma jakiś związek z czymkolwiek.
Wielce Natan był wieczornym wędrowcem, ale jadł
również przy korycie ze świniami. Odprawiał także
zabobonny rytuał i był jego głównym inicjatorem. Byliśmy
pewni, że posiada trzy osobowości. Nie potwierdził tego.
Nikt jak on nie mógł się znać się na tym co w okolicach
tych tajemniczych miało miejsce. Opowiadał nam o
stepowych tchórzach oraz o pewnym dużym gatunku
węża, którego tamtejsi ludzie bardzo się obawiają. Ongiś
słyszał również o dużych ssakach i pustelniku, który
wyuczył go życia na tych odseparowanych obszarach.
Zapadł w całodzienną śpiączkę. Nie mogłem sobie
przypomnieć dlaczego on to robił.
W bezprecedensowej dolinie rozmawialiśmy z
potencjalnym agentem, widział podobno ufoludy i zjawy.
Musiałem go nieźle zganić za te idiotyczne zeznania.
Skoro tylko padł mi na kolana i przepraszał, że żadnych
duchów już widzieć nie będzie przeszło mi. Dał słowo, iż
wierzyć już nie będzie w żadne zabobony. Pamiętał też
kostuchę i rusałki biegające po lasach. Ale ja mu
sprostowałem jego wiedzę, że zmienię zdanie jeśli pojawi
się coś z tych stworzeń. I pojawiło się wnet. Zdzieliłem po
gębie te stworzenie potwornie. Biegłem za nim przed
dłuższy czas. Stworzenie było jego kumplem. Musiałem z
nimi zrobić porządek. Zawzięty Natan przypomniał mi, że
ludzie tam wierzą i pozostały w nich wierzenia
słowiańskie nadal. Odwiedziliśmy chatę człowieka, na
cyrkularce piłował wiele miejsc na palach.
Ale nasz czas nadszedł ponownie. Przedzieraliśmy się
z Josephem przez lasy i pola Mołdawii autochtonów. Był
142

to czas nierozważny. Tak jak nierozważne są te zeznania.
Ale było to najbardziej podobne uczucie. Obcowanie ze
światem pierwotnym. Przekształconym przez człowieka.
Zgodnie jednak z rozwojem. Nazywamy go dzisiaj
rozwojem zrównoważonym. Dla lepszego życia człowieka
w tym wspaniałym świecie sporządzaliśmy zapiski.
Wyruszyliśmy w inny region szukać małych tchórzy
stepowych. Wraz z wielce Natanem prowadziliśmy
radiotelemetrię tych tajemniczych zwierząt. Szukaliśmy
także czegoś podobnego do lisa. Była to szare zwierzę
występujące w wielkiej ilości. Lokalna odmiana, latem
niezwykła. Chciałem też zaczerpnąć pewną opowieść,
która jest zeznaniem z miejsca na zachodzie Mołdawii.
Otóż poszukiwaliśmy chyżych ludzi. Mieli oni podobno
ostre narzędzia i mieszkali w chatkach. Nie mieli na sobie
ubrań. Nad wyraz Wielce Natan wyrażał się
niepochlebnie wobec tych naturystów, ale była tutaj jakaś
iskra nadziei, że ludzie ci pragnęli wracać do swoich
korzeni. Nie mogłem się niestety zająć tą sprawą,
ponieważ wezwano mnie do bardzo niebezpiecznej misji
na Łotwie. Grasowały tam duże i groźne gady, być może
pytony wypuszczone z hodowli.
W Estonii rozwiązywałem sprawę albinosów-ludzi. Były
to niezwykłe sprawy. Wśród albinosów był nawet jeden
zboczeniec, którego musiałem usunąć. Podawał się on za
kaznodzieję, ale w istocie był człowiekiem czynu. Chodził
nocami wokół obejść i wyprawiał tzw. cudaczne działania.
Wielce Natan wyruszył ze mną w te nieuporządkowane
tereny. Wspomnę tylko tyle, iż obie sprawy zostały
rozwiązane. A wyglądało to tak.
Po drodze estońskiej przechadzaliśmy się i
zauważyliśmy człowieka, który począł przed nami uciekać
a jako tacy ludzi mając coś na sumieniu, poczęliśmy go
143

gonić. Otworzyliśmy do niego ogień. Przewrócił się na
pniaku i doznał lekkiego niegroźnego skaleczenia.
- Kim jesteś?
- Idę do mojej ciotki, mieszka za tym lasem ślimaków. Są
tam doprawdy smaczne winniczki.
- Czy jesteś smakoszem – zapytałem zdenerwowany.
- Tak przepadam za ślimakami - rzekł.
- Dziwne więc ze uciekałeś.
Nic nie odpowiedział. Widocznie miał lęki. I
zaproponował abyśmy się z nim udali do owej ciotki.
Rozgościliśmy się i jako dobroduszna istota zaczęła nas
częstować różnościami ze ślimaków i regionalnych dań.
To był bardzo smaczne.
- Ale jedźcie Panowie. My już nie mogliśmy. Więc
grzecznie przeprosiliśmy. Ale ciotka jakby doznała szoku
nieskazitelnego. Nakłaniała w afekcie siostrzeńca do
jedzenia. Ale widzieliśmy my, iż już nie może. Leciały mu
łzy z oczu i ręce mu puchły. Gdy wróciliśmy z fajki, było z
nim niedobrze. Ale ciotka w afekcie dalej go karmił.
Przecież ty jeszcze nic nie zjadłeś. Bał się odmówić jak
mało kto.
I zdarzy się cud. Rozsadziło go. I zaczął się płacz i
zgrzytanie zębów. Wyszliśmy spokojni jak nigdy i
wyruszyliśmy w odległe miejsca mołdawskie, aby i tam
zasięgnąć porad.
Wnet i do zachodnich armenów wyruszyłem na ośle,
jako, iż zabrano mi inny sprzęt chyba celem uniknięcia
rozpoznania mojego. Tutaj musicie wiedzieć, iż spędziłem
wieczór i poranek następny w towarzystwie wyleniałego
baraniarza. Mieszkał on w starej z bali bitej lepiance.
Mógł mi opisać rzeczy zatrważające. Opisywał ruchami
potwornymi wielkookiego starucha, czyli dużego ssaka
podobnego do słonia owłosionego. Musiał przy tym
144

wiercić palcem w oku, aby mi zademonstrować jakiż
zawzięty jest to zwierz. Bił ponadto głową o ścianę, aby
doznać szoku przypomnienia. Baraniarz strój ubraniowy
przywdział i nie zwracał na mnie uwagi. Wychodził i
wchodził do swej lepianki jakby głuchy i ślepy. Słuchał
pogody i bił chyba dzwonem.
Potem wyskoczył ponownie do mnie i wyznała mi pięć
zdań endemicznych. Przykazał, abym nikomu nie mówił,
iż dawniej był także wyśmienitym badaczem lokalnych
zwierząt. Pomagał myśliwym w niecodziennym
dokarmianiu i codziennej polowaczce. Opowiedział o
rogaczach atakujących niepewnych podróżnych i dzikich
mułach oraz owcy Brolly. Miał chyba zapędy na
komiwojerzera. Udzielał mi rad oraz wypowiedział dla
mnie zdanie mgliste, iż bił sam z bali domek swój i
mieszka tam jak go stworzono. Uwierzcie mi nie
wierzyłem w ani jedno zdanie przez niego
wypowiedziane.
Przebiegłem przez wyżynne regiony, aby dostać się do
krainy południowych dagestańczyków. Widziałem rzeczy,
o których nigdy mi się nie śniło. I gwiazdy na niebie
wszelakie i ludzi obłędnych w starych także lepiankach.
Wszyscy tam mieszkali w lepiankach. Chodzili odziani
jakimiś skórami lub bez skór wokół obejść. W nocy
kontrolowali co dziesięć minut furtki i grodzili się
materiałami łatwopalnymi, gdyby w razie
niebezpieczeństwa dlań strasznego móc się podpalić. Nie
było im wszystkim dość jak skakali do mnie i widłami mnie
chcieli zbałamucić. Ale nie miałem do nich litości
wówczas. I ja do nich doskoczyłem i rozgoniłem cały ten
tłum. Siedliśmy w końcu wieczorem, aby pogawędzić.
Aby rozpocząć gawędę prostą o życiu. Udaliśmy się wnet
do lasu, aby przeprowadzić badania zlecone mi przez
145

zoologa. Poznałem tam wiele z życia różnych ssaków.
Obserwowałem ich nocne życie. I nigdy nie było mi dość.
A wiedzcie, iż dowiedziałem się wiele.
Zabito mi osła. Przeznaczono go na wybitne
ceremoniały. Zostawiono mnie samego i musiałem dalej
wędrować pieszo. Był to okres walki mojej w Ałaju.
Napotkałem przewodnika, który liczył do dwóch tylko, ale
znał takie stworzenia zamieszkujące wzgórza straszne
jak dzikie barany czy małe koty. Zostałem zabrany przez
litościwego poddanego, który zabrał nas opowiadając
historie niestworzone. Zaciągnąłem się do wioski zanadto
nie zbyt znanej. Przedstawiono mi niezwykle barwną
historię. Zabrano mnie na szuwary ponad granicę
wąwozu, gdzie miałem strzelać do dziwnych kopytnych.
Przodem prowadził nas arcyprzewodnik niosący w rękach
psa pekińskiego, który wywijał ogonem. Tuż za nim
podążał symulant w czarnych okularach, ponoć potomek
wielkiego Chingis Chana.
Wtem zauważyliśmy jak coś przedzierało się wśród
krzewów jałowca. Otóż i wielkie zwierzę się przed nami
ukazało. Chciał na nas ruszyć ten baran, argali ałajski o
słabym wzroku. Ale dla mnie ta sztuczka nie miała
znaczenia żadnego. Ustrzeliłem go z półobrotu. Jakiż
wielki podziw wykazywali moi towarzysze. Tylko symulant
miał jakąś niepewną minę. Powiedział mi później na
osobności, iż obawia się, że nie chodziło tutaj o barana.
Istnieje w tej dolinie jeszcze potężniejszy gadzi pruj-ak.
Byłem świadomy, iż chodzi tutaj o ogromną jaszczurkę.
Nazajutrz dowiedziałem się, iż buszuje ona nad szkarpą.
Tam zastaliśmy nad jej padliną dwa drapieżne ssaki, a
nad głowami naszym już zlatywały się sępy. Były to jakieś
drapieżniki groźne o dużych kłach. Wyglądały na małe
koty, ale nie byłem pewny czy należą do znanego
146

gatunku. Wieczorem przysiedliśmy się do lokalnego
napoju sporządzanego przez tamtejszych.
Wybraliśmy się z litościwym poddanym w obszary
zapomniane, gdzie ludzie zostali wygnani przez dzikie
stworzenia. Litościwy poddany, a właściwe Fihdkak
wyruszył ze mną w tą oczywiście trudną wyprawę. I
wyszło z niego całe to jego powietrze, którym był
napełniony. Na naszej trasie mieliśmy zobaczyć ssaki nie
obawiające się bynajmniej ludzi. Zostawiliśmy juki i
musieliśmy kroczyć od zawietrznej strony bowiem
wieczorową porą słyszeliśmy nawoływania jakichś
nieznanych zwierząt. Zauważyliśmy, wtem dwóch
myśliwców szarżujących z podchodu na argali. I już
musieliśmy do nich dołączyć, gdyby jeden z nich nie
strzelał do nas. Obeszliśmy ich szerokim lukiem i z
zaskoczenia wzięliśmy ich od tyłu. Musicie wiedzieć, iż
się nas tam spodziewali. Zrezygnowali jednak całkowicie
z prób ostrzeliwania. Czekaliśmy więc następnego dnia,
aby móc zapolować na te zwierzęta.
A były to wyprawy niezmiernie niepokojące i szukałem
wzdłuż cieków iście ciekawej wydry. Jestem pewny, iż
należała ona do nominatywnego gatunku żyjącego
również u nas w Europie. Także ślęczeliśmy w potokach
polując na ryby. Byłem także, o czym nie wspominałem
zbyt często zapalonym wędkarzem. I wyszliśmy pod
jeden z lokalnych szczytów, by upolować ziemne
zwierzęta pełzające. Niestety nam się to nie udało.
Powróciliśmy zatem nad wyrośnięte przestrzenie. Tam
pasły się stada antylop azjatyckich. Pewnym dniem
zaskoczyła nas fatalna pogoda i zmuszeni byliśmy udać
się na spoczynek. Uzyskałem wówczas niewiarygodne
informacje. Takimi dniami budzi się zwierz i czyha na
ludzi zbłąkanych. Oczywiście nie wierzyłem, aby tylko z
147

powodu nastania fatalnych ulew i burz mogło się pojawić
jakieś bliżej nieokreślone stworzenie, tym bardziej
niematerialne. Także i to zjawisko zostało przeze mnie
uznane za sferę mitologii lokalnych mieszkańców
przebywających opodal w domkach koczowniczych.
Z rana dostałem telefon, iż powinienem wracać,
ponieważ ludzi dręczy jakieś zwierzę w europejskim kraju.
Wysłano mnie przeto najbliższym helikopterem na
lotnisko i już byłem gotowy do rozmowy z Białym
Tołstojem. Był słaby i uzależniony od pokarmów.
Spożywał je we wszelakich ilościach. Skierowano mnie
do zoologa, który w Polsce prowadził badania. Chciałbym
wam też opowiedzieć jak zdążaliśmy do owej wsi.
Pędziliśmy z zatrważającą prędkością kładami. Był to
bubel. Ktoś sobie robił z nas żarty.
Na północy Bułgarii w lasach przebywaliśmy parę dni
na polowaniach na niedźwiedzie. Udało nam się ponadto
upolować jarząbki i ptactwo blaszkodziobe. Podczas
powrotu naszego w macedońskiej mieścinie
przebywaliśmy parę dni u lokalnego majora. Poczęstował
on nas whisky i zasiedliśmy do gawędy. Był on
wytrawnym myśliwcem i polował na grubego zwierza, nie
tylko w Europie ale i poza granicami. Spotkaliśmy się
także z protestującymi ekologami lub ekoterrorystami jak
ich zwą.
Opisywali oni nam dążenia do zachowania
różnorodności biologicznej. Jak najbardziej popierałem
ich dążenia. Stawałem murem także za gospodarką
łowiecką jako częścią nieodłączną życia ludzi żyjących w
środowisku. Oba te obozy były mi bliskie.
Spotkaliśmy się na diaporamie, aby przedstawić nasze
wysiłki gromadzenia wszelakich nieznanych i słabo
znanych gatunków. I nic by nie było w tym dziwnego,
148

gdyby nie pewien człowiek. Wskoczył on szybkim ruchem
na tzw. scenę i hulał niczym go nogi poniosły. A wiedźcie,
iż był on wówczas natchniony wszelako jak nikt inny.
Opowiadał on o niezwykłej swojej przygodzie
badawczej. Przedstawił się jako znany przyrodnik i
zoolog. Zeznawał nam pod przysięgą, iż widział zwierzęta
znane jedynie z wykopalisk. Wie, gdzie znajdują się ich
populacji. Są to doprawdy endemity wielce rzadkie.
Widział też zwierzęta krytycznie zagrożone znane jedynie
z kilku fragmentów szkieletu w obozach historii naturalnej.
Wyznał nam również, iż szuka ekipy badawczej, która ma
przebyć wielkie obszary ziemskie w poszukiwaniu
zwierząt na granicach. Mówił o jakimś azjatyckim regionie
Ya. Zupełnie nie wskazał, gdzie mieści się dokładnie ten
region enigmatyczny. I mówił też o małych moa. I wielkim
pająku zielonym wielkości odkurzacza o szczękoczułkach
wydłużonych niczym radary. Wskazywał nam także na
wyprawę celem poszukiwania dziwnych tapirów w
Ameryce Południowej. Zamieszkują one podobno regiony
odludne.
Zostaliśmy wezwani na Białoruś. Zeznawano nam, iż
wielce oszpecona bestia atakuje kozy, kury i bydło rogate
i znana jest wszędzie jako wysysacz kóz. Przybyliśmy na
miejsc wraz z zawziętym Natanem. Nie był w tym nic
zaskakującego. Bez wahania rozpoznaliśmy zwierzę ubite
przez lokalnych.
Widzieliśmy też gościa w trakcie przeprawy. Był
wstawiony. I pytałem się go.
- Być może idę w przeciwną stronę – odpowiedział
rozgoryczony.
- Ukrywam się po lesie. To zostało po czasach
wojennych. Swego czasu byłem partyzantem. Sam sobie

149

musiałem radzić. Jestem z tego dumy, że ten las mnie
chronił i żywił.
- Jest coś dziwnego w tym lesie. A posadził go....
- Czyż my się pytamy, kto go posadził? - odpowiedziałem.
- Ja wiem, wy nic nie wiecie. Lepiej wam zawrócić. Nie
mam dla was nic więcej. Sami jesteście panami swego
losu. Ptaszyna ma gdzie się schować. Wy nie.
Było tak za wojny. Ubił swego wroga. On mu wiele
przykrości narobił. Ale nadszedł upragniony dzień. Po
dniach wreszcie go dorwał. Był żałosny. Był to zwykły
dzień. Pierwsze myśli go naszły co do jego likwidacji, gdy
jechał wóz. A za nim psi. Wtedy przypomniała mu się jego
gęba, którą co noc śnił. Z pyska mu się lało. Czuć było od
niego psem. Ale najgorszy był jego grymas, gdy już
podchodził. U sąsiada Bobka jak co dzień biło się
drobinę. I on ubił dziada. Całkiem go chyba jednak nie
zabił. Brak było dalszych wieści. W lesie teraz siedzi,
wychodzi z nory zajętej przez borsuka z wieloma
kanałami i wylotami, niejako labirynt, wydaje pomruki i
dołącza się do różnych ekip. Ze swego planu wydaje się,
iż im pomaga. W rzeczywistości działa na ich niekorzyść.
Człowiekowi robiło się już niedobrze. Słabnął, to
podnosił się. Ostawiliśmy go tam w zupełnej niemocy.
Czyż ludzie nie mają jakiejkolwiek wiedzy na tematy
naturalne? Z pewnością większość z nich nie ma. Ten
mieszkaniec i również nie posiadał wiedzy.
Później odbyliśmy również wyprawę nad kartonowym
lasem. Wyjaśnić mieliśmy dziwne zniknięcia ludzi nad
stawem w ogrodzie nijakim. Ale i tam zagadka wydawała
się niemożliwa do rozpoznania. Przeprowadziliśmy
podstępne dochodzenie.
Bo czyż to co jest niewytłumaczalne intryguje
człowieka i zmusza go domyślenia ze wszech miar
150

obraźliwego? Bynajmniej tak. Intrygujące są zwłaszcza
stworzenia okrążające nas w noc ciemną i ich jarzące się
oczy. Ale nie ma wśród nich niestety stworów baśniowych
z bestiariuszy bynajmniej. Nie ma wśród nich pól-ludzi pół
jeleni z natury powstałych. Nie ma obecnie zdolności
człowiek do wydawania płodnego potomstwa z jeleniem.
Są to twardo stąpające pokraczne zwierzęta. Tak, tak
nazywamy je zwierzętami i nic co nie jest zwierzęciem nie
jest bliższe człowiekowi. Bo i człowiek ze zwierząt się
wywodzi. Wychodzę tutaj na przeciw różnorakim
stwierdzeniom. Posuwam się nawet dalej. Człowiek do
zwierząt i również należy. Nie tylko należy, ale jest
jednym ze zwierząt odciskających największe piętno na
ziemskim globie.
To wyjątkowa planeta we wszechświecie. Ze
wszechmiar wyjątkowa stworzona przez Pana Naszego,
niewidzialnego. A któż to jest Pan Nasz. Pan Nasz to
czas, i przestrzeń, materia i ciemna energia. Pan nasz
żyje we wszystkim co się rusza i co nie rusza się. Jednym
słowem Pan Nasz to symbol wszechistnienia. I w symbolu
dopatrujemy się tego wszystkiego. Ale symbol wymaga
stosowanych działań na rzecz zachowania nas samych.
Do tego należy dążyć, aby i nas zachować w zdrowiu i
szczęściu spokojnym. Jednym z moich wieloletnich
planów było przeżycie godnego życia. Abym mógł
pracować i ciężką pracą swą fizyczną przetrzymywać
niedoskonałości.
Po stracie zawziętego Natana, który przepadł bez
wieści wyruszyłem sam do kamieniołomów. Ciężka to
praca była. Dręczyło mnie ponadto sumienie, iż mimo
pracy mój duch nie wzrasta. Nie interesowałem się
niestety żadnymi rzadkimi gatunkami lub muzyką
jazzową. I wtedy nie wymyślałem też nowych planów i
151

wypraw i popadłem jednakże w depresję. Z braku wiedzy
powstało moje natręctwo i choroba straszna. Wzbiłem się
w eter i pobladłem. Lewitowałem i snułem decyzję moją
niewłaściwą.
Garter Breiz, wspólnik i złoczyńca to duchowy
przewodnik Cohena. Powtarzał mi, iż Cohen nie che być
już więcej małpą naczelną i zamierza być panem nad
ludźmi. I ja do tego dopuścić nie mogłem. Ale spadła na
mnie jak grom z jasnego nieba informacja jakoby Biały
Tołstoj w krytycznym stanie opowiadał bezeceństwa.
Zjawiłem się u niego czym prędzej i przekazano mi
informację, iż powinienem wyjechać wraz z ekipą
dochodzeniową w odległe regiony. W Gruzji miałem
odszukać wodnego potwora z jeziora Almatha. Według
relacji zwierzęta te widywano sporadycznie. W kraju tym
zostałem jednak zaatakowany przez małe nielatające
ptaki, gdy łowiłem ryby w tym akwenie.
Przysnąłem chwile i obudziłem się wnet słysząc
przeraźliwe pomruki. Oglądnąwszy się za siebie
widziałem stado złożone z 14 może 17 ptaków wielkości
indyka jak biegły z dziobami do przodu w moja stronę. Nie
pozostało mi nic innego jak uciekać. Schroniłem się na
pobliskim drzewie. Ale ptaki były natrętne jak ludzie i
zaczęły skakać, aby mnie zahaczyć dziobami. Pierwszy
raz widziałem tak natrętne ciała. Nie mogłem rozpoznać
ich przynależności gatunkowej. Gdy później widziałem się
z lokalnym badaczem zoologii, specjalistą ornitologiem
ten wyjaśnił mi, że nazywaj te ptaki Goeh-Afl. Są one
bardzo agresywne, ale są bardzo rzadkie i znajdują się na
skraju wymarcia.
Gdy byłem później w Moskwie nikt nie znał takich
ptaków i wszyscy mnie wówczas wyśmiali. Nigdy nie
słyszałem, aby ktoś inny znał te stworzenia.
152

Zaproszono mnie i Josepha na uroczyste przyjęcie w
kwaterze Ludwika Oswalda. Wyświadczył nam wielkie
wskazówki, którymi mieliśmy się kierować podczas naszej
trudnej wyprawy w region Ya. Bardzo był to tajemniczy
region bogaty ponoć w endemiczne formy. Nie mieliśmy
wystarczających informacji o tym regionie, jednak mieścił
się on gdzieś na granicy rosyjsko-chińskiej.
Zjedliśmy obiad składający się z 34 dań po czym
zaproszona nas do hali rozprawowej. Tam Ludwik ogłosił,
iż musi wyznaczy dla nas punk zaczepienia, w którym
powinniśmy rozpocząć kolekcjonowanie, pomiary i
sporządzania map regionów zapomnianych przez
społeczeństwo naukowe. W regionie Ya brałem udział w
wielkim festiwalu ochrony tych zagrożonych ostatnich
zapomnianych obszarów. Pomógł mi wielki On i razem
udało nam się dokonać cudu. Ochroniliśmy ten zakazany
obszar przed ostatecznym upadkiem. Ochroniliśmy
zwłaszcza wiele rzadkich gatunków ssaków.
A działo się to przed naszym powrotnym wyjazdem do
lasów macedońskich. Byłem wówczas nierozważny i
przechadzałem się za dnia poszukując jakichkolwiek
innych zwierząt. Mówiono nam, iż tylko w noc powinniśmy
poszukiwać tychże zwierząt. Nigdy nie udało mi się
odszukać pewnych niecodziennych gatunków.
Spotkaliśmy się ze sprytnym mitycznym sługusem
Gavlagogo. Wyjawił nam on, iż obawia się o swoją
wątrobę jak o głowę. Wyruszyliśmy nad rozlewiska w
kraju prymitywnym. Nie zdawaliśmy sobie wówczas
sprawy jak ważna jest to misja. Wyjechaliśmy na
poszukiwania zalewowych obszarów na granicy
Mangrebu i czarnej afryki. Wyszliśmy z chaty o zmroku.
Żyło tam mnóstwo zwierząt. Także i te wydawałoby się
niespotykane tutaj. Napotkaliśmy mieszkańców znających
153

położenie tych regionów. Widywaliśmy przeto nie tylko
skaczące gryzonie podobne do małych kangurów, ale i
dziwne ekho z mangrebu jak nazywali je miejscowi
tubylcy. Ekho były to małe antylopy lub zwierzęta
podobne do dużych cywet. I doznałem wówczas
oczopląsu od widoku tak wielkiej liczby tych
nierozpoznanych przeze mnie stworzeń.
Spotkaliśmy się w buszu z lokalnym znawcą fauny.
Byliśmy pewni, iż powie nam coś na temat tych stworzeń.
Nic nie zdołał powiedzieć. W zamian za to jąkał się i
krztusił jakby za coś chciał odpokutować. Ale nic nie
zdołał wydusić z siebie. Zagotowało się we mnie. Jak
można tak nie znać się na lokalnej faunie? Zaczął nas
tłamsić i kłamać nam w żywe oczy. Jedynie co mogliśmy
wówczas zrobić to wrzucić go do przepaści. Na szczęście
zaproponował nam tygodniowy pobyt w odległym
pensjonacie i tam wiedziano również coś na temat tych
zwierząt. Miał chłop szczęście. Skopałem go tylko i
zostawiłem posiniaczonego na progu u jednego z
dzbaniarzy.
Wraz z Edwardem Fiberskim gościliśmy u kazachskich
teriologów, nieznanej szerzej organizacji zrzeszającej
badaczy z tej dziedziny nauk zoologicznych. W górach
Tarbagataj dostaliśmy ostrzeżenie, jakoby występowały
tam również gatunki bardzo tajemnicze. Prowadziliśmy
badania nad różnymi gryzoniami, ale i również górskim
stworzeniem. Naszym celem było także oszacowanie
wielkości populacji kilku bardzo rzadkich gatunków.
Także nad ptakami prowadziliśmy obserwacje. Zastał
nas wówczas tam wybitny psycholog i opowiadał o
potworach wodnych i wielkich bezkręgowcach. Wyrażał
się bardzo ostro względem tak zwanych poszukiwaczy
wodnych węży i innych stworzeń takich jak małpoludy z
154

gór czy wielkie owłosione stworzenia. Przytaknęliśmy mu
oczywiście. Stworzenia te pochodzące z folkloru nie z
nauki stworzone, miały na poły także pochodzenie
naturalne. Ale jedno było jasne jako takie nie istnieją.
I wyjechaliśmy nad jezioro naszym zdanie ogromne.
Nie znaliśmy jego położenia, ani nazwy, ale
obserwowaliśmy tam duże sumy wodne. O ich życiu
opowiadał nam bardzo mądry ichtiolog. I już wszystko
wiedzieliśmy o ich życiu i ekologii. Wieczorem upiekliśmy
kilka małych rybek na ogniu. Rozłożyliśmy namioty nad
jeziorem i zapadły ciemności. I w noc tą czuliśmy że coś
nas obserwuje. A wiedźcie drodzy wynikało to zupełnie z
naszej wyobraźni. Co prawda byliśmy pewnie
obserwowani przez zwierzynę nocną. Nie była ona jednak
potworem, lecz tylko zwierzęciem, które wyszło na
poszukiwanie żeru, aby i przetrwać kolejną noc.
Opuściliśmy natychmiast kazachskie rozstaje dróg i
bezdroża w starym transporcie wędzideł podążające do
rosyjskich wielkich pól i tam spotkaliśmy się w lokalnymi
specjalistami. Odeszliśmy parę kroków. Ale nie staliśmy w
miejscu. I wówczas jeden z naszych podszedł do
zaścianka i odczytał napis wyryty na ścianie.
Dwa tygodnie później wyleciałem do Ameryki
Południowej, aby prowadzić krótkie badania wespół z
lokalnymi zoologami. Wziąłem udział w przedstawieniu. I
wystąpiłem w nim jako błazen. W przebraniu byłem nie do
poznania. A jako błazen musiałem spełniać swoją rolę.
Mieliśmy szukać rzadkich gryzoni wielkości paki na
wybrzeżu. Udało nam się schwytać nawet jednego z tych
dużych osobników. Z lokalnym zoologiem Miguelem
Cardoso szukaliśmy także sławnych mitycznych stworzeń
takich jak wielki leniwiec, ale one przecież nie istnieją
toteż żadnego z nich nie udało nam się zobaczyć pomimo
155

zaawansowanej techniki jaką dysponowaliśmy. Koniec
końców do wniosków doszliśmy, iż nauka nie powinna
zajmować się w obszerny sposób wieloma mitycznymi i
legendarnymi zwierzętami pochodzącymi z folkloru, jako
że duża ich część wynika raczej z wyobraźni
mieszkańców i skłania nas do rozpatrywania ich wiedzy
jako sposobu zacieśniania więzi z bytami. Ich legenda
jest głęboko zakorzeniona, a wizerunek odkształca się z
pokolenia na pokolenie.
Przebywałem w menażeriach oraz muzeach polskich i
bułgarskich z wypchanymi zwierzętami różnych maści.
Były tam także dziwaczne stworzenia spreparowane, a
wśród nich pewne gatunki niedostosowane i wymarłe z
czasem na przestrzeni dziejów. I zobaczyłem również
wypchane strusie i dropie olbrzymie. I był tam wymarły
jeden z ptaków morskich arktycznych. Przewijały mi się
ekspozycje wielkich motyli i kopalnych salamander. I
włochate mamuty i zebry bez pasków. To wszystko
przypominało mi, iż świat zwierzęcy ciągle jest w
zagrożeniu i należy zachować tak wiele gatunków ile tylko
można. Na dorocznym spotkaniu zaproszono elitarną
prawicę i insygnia zaprezentowano warunkujące
spotkanie nasze z wielkim organizatorem.
Odwiedziłem jedno z muzeów, by tam zauważyć
spreparowane zeschnięte zwierzę nie byle jakie.
Upolowane w upale na +50 stopniach wyglądało
przesympatycznie. A był to legendarny drzewny
kretoszczur. Nie mogłem uwierzyć, gdy kustosz
opowiadał mi o swoich badaniach poprzednich nad tym
stworzeniem, które obecnie uznawane jest za wymarłe.
Ponadto zasiadaliśmy do oględzin kilku eksponatów
jeszcze nie sklasyfikowanych, które znajdowały się w
pomieszczeniach zamkniętych w odległych halach. Tam
156

zadziwiły mnie zaciekle pewne przypadki. Czekał tam na
nas strażnik zsiwiały już. I on wyjaśnił nam, że jest tam
kilka przeznaczonych na spalenie eksponatów z Europy i
Afryki subsaharyjskiej. Przeglądając owe eksponaty nie
zauważyłem niczego doniosłego. Gdy udawaliśmy się na
parter zauważyłem w koncie pudło. Podszedłem do niego
i otwarłem. Wyciągałem zakurzone zwierzątko podobne
do wielkiej ryjówki o rozmiarze domowego kota.
Wyglądało dosyć nieporadnie na swych nogach i
wydawał mi się, iż słyszałem o takim zwierzęciu w
legendach tubylczych. A więc można było po części
wierzyć w jakieś ich zabobonne wierzenia. Powtarzam po
części. Bo raz mówili zupełnie co innego niźli im się
wydawało. Gawędy te zrazu niedoskonałe zyskały siłę
olśniewającą podczas popijania koniaku lub lokalnych
trunków. I tak jakby rozwiązał się nam język. Okiełznać
nie mogliśmy żadnych z tych przemijających stworzeń.
Wówczas bynajmniej wedle nas uchybienia nie miały
jednakże realnego przełożenia.
Miałem ponadto jeszcze wiele przygód obciążających
mnie na starym kontynencie. Ale o tamtych z pewnością
zakazano mi opowiadać. Biały Tołstoj stał się
warzywkiem. Cohena nie złapaliśmy. Mówiono, iż wyleciał
na księżyc, ale nikt tego nie udowodnił. Joseph
zamieszkał w opuszczonej chacie marokańskiej. Ja zaś
zakończyłem wreszcie swoje wyprawy i przebywam w
miejscach utajonych, aby i mnie nie złapano. I tak się
kończą nasze losy w tych zabawnych, zapomnianych lub
niezwykłych sytuacjach. Mam nadzieję, iż nie popełnicie
tych samych błędów....
_________________
[Sygnaturka dostępna od 25 postów]
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by PhpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Theme xand created by spleen modified v0.4 by warna


Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.

Zapoznaj się również z nasza Polityka Prywatnosci

  
ROZUMIEM
Reklama
Baza przepisów kulinarnych Reklama


Chmura tagów

dentysta wynajem reklama firma agd Wrocław Liverpool ogród płytki pościel porady prawne lublin agencja zwierzęta nieruchomości rozwód meble rower odżywki pomoc drogowa wycieczki kobieta angielski przeprowadzka bhp agd wyjazdy agd prawo dom i mieszkanie imprezy fakty biura komin kurier spa agd góry warszawa domki poznań angielski podróże firma Zakopane ubrania odżywki wycieczki sauny fitness www